Szklany sufit imigranta
Wykształceni, ale poza nawiasem tacy są dziś obcokrajowcy w Niemczech - zdaniem samych Niemców. "Raport na temat sytuacji obcokrajowców w Niemczech" pokazuje, że imigranci mocno dbają o swoją edukację. Ale i tak na rynku pracy mają mniejsze szanse niż pozostali Niemcy.
Tytuł raportu jest mocno passe. "9. Raport o sytuacji Obcokrajowców w Niemczech", który Rzecznik Integracji Rządu Federalnego zaprezentował w połowie 2012 roku opisuje nie tylko - jak sugeruje tytuł - sytuację ludzi bez niemieckiego paszportu, ale także tych, którzy mają "imigracyjną przeszłość". "Obcokrajowiec" w tytule tego raportu wciąż sugeruje, że ci ludzie, często mieszkający w Niemczech od kilku pokoleń, wciąż są "obcą tkanką" w niemieckim społeczeństwie lub nie należą do grona obywateli Bundesrepubliki, mimo ze od dziecka mają jej obywatelstwo.
Sytuacja tymczasem jest diametralnie inna: w 2010 roku żyło w Niemczech 15,7 miliona ludzi, których "korzenie sięgały za granicę". Więcej niż połowa z nich miała niemieckie obywatelstwo. Największą grupę stanowią tu Turcy, za nimi podążają Polacy i Rosjanie. Inaczej ma się sytuacja, gdy weźmiemy pod uwagę tych którzy wciąż mają obce obywatelstwo, ale obecnie mieszkają w Niemczech. Tu najwięcej jest Turków (1.629.480) za nimi podążają Włosi, Polacy (419.435), Grecy, Chorwaci i Rosjanie.
Liczba Niemców "pochodzących z zagranicy" będzie rosła, ponieważ przeciętnie są wyraźnie młodsi od reszty społeczeństwa. Aż 35% wszystkich dzieci poniżej 5 roku życia w Niemczech stanowią te obcego pochodzenia.
Słowo "obcokrajowiec" w raportach rządowych od 2002 roku jest mocno pojemne znaczeniowo. To Gerhard Schröder i jego centrolewicowy rząd SPD powołał "biuro rzecznika obcokrajowców", który ma się zajmować migrantami, uchodźcami, ale też "Niemcami obcego pochodzenia" oraz integracją tych grup z niemieckim społeczeństwem. Od 7 lat biurem kieruje polityk CDU Maria Böhmer. Jej także nie bardzo podoba się nazwa "Ausländerbericht" (Raport obcokrajowców), ale ponieważ już od 18 lat, co 2 lata ukazuje się to opasłe dzieło (w tym roku to 800 stronicowy dokument), urzędnicy Böhmer orzekli, że nie będą nazwy zmieniać, by nie robić dodatkowego zamieszania.
Więcej dzieci w przedszkolach
Nazwa zatem mocno wczorajsza, ale dane jak najbardziej aktualne. Współpracownicy Böhmers zbierali je przez dwa lata z kilkudziesięciu różnych raportów powstających zarówno w landach jak i na poziomie centralnym.
Dane te pokazują, że ogólny obraz ma swoje blaski i cienie. Przede wszystkim warto zaznaczyć, że wszystkie dostępne raporty na ogół rozróżniają tylko ludzi mających niemieckie obywatelstwo lub go nieposiadających. Gdzieś ginie więc spora grupa tych, którzy owszem prawnie są obywatelami Bundesrepubliki ale czują się w niej obco kulturowo, socjalnie, społecznie.
Wszakże pewne tendencje można wskazać. Za pozytywny sygnał należy uznać znaczną poprawę wykształcenia imigrantów. Większość trzylatków z rodzin o obcych korzeniach jest posyłanych do przedszkoli lub innego rodzaju placówek opiekuńczych (die Kita). Dla 85% obcokrajowców opanowanie przez pociechy języka niemieckiego w okresie przedszkolnym jest edukacyjnym priorytetem.
Zdaniem Böhmer problemem jest fakt, że testy językowe dla uczniów w wieku wczesnoszkolnym różnią się w zależności od landu. W raporcie ostro krytykowana jest chaotyczna niekonsekwencja - to, że każdy land stawia inne wymagania imigrantom dotyczące edukacji małych dzieci. Wymaganie "znajomości języka na poziomie komunikacyjnym" dla dzieci idących do szkoły nie wszędzie jest wymagane, co więcej różnice zdarzają się nawet wewnątrz poszczególnych landów.
Niekonsekwencja sprawia, że sami obcokrajowcy nie wiedzą czego się od nich wymaga. Często sugerują się opiniami pobratymców - podczas gdy prawo obowiązujące w ich miejscu zamieszkania dotyczące wykształcenia dzieci może być całkowicie inne. Także obowiązek szkolny i poziom edukacji wymagany przez administrację landów może być różny w zależności od regionu. Böhmer zauważa jednak, że zarówno rząd w Berlinie, jak i władze poszczególnych landów próbują ujednolicić ten chaos wymagań stawianych obcokrajowcom i ludziom obcego pochodzenia.
Imigranci nie zyskują na znakomitej sytuacji gospodarczej Niemiec.
Młodzież urodzona w Niemczech, ale posiadająca obce korzenie (tak zwani obcokrajowcy drugiego pokolenia) w znacznie większym procencie niż młodzież bez takiej "obcej przeszłości" dostaje się do gimnazjów. Ten rodzaj szkół jest w Niemczech gwarantem najwyższej jakości kształcenia. Poza tym liczba uczniów bez niemieckiego paszportu, którzy starają się o miejsce na studiach wyższych na kierunkach technicznych wzrosła o jedna trzecia. Później, w czasie studiów już jest gorzej - do egzaminów końcowych dociera zaledwie 18% tych, którym na wyższe studia udało się dostać. W przypadku ich niemieckich kolegów wyższe studia z sukcesem kończy co trzeci.
Podobnie wygląda sytuacja w szkołach zawodowych niższego szczebla. Wprawdzie procent młodzieży obcego pochodzenia rośnie, i już zdarzają się placówki, gdzie więcej jest tego typu uczniów niż "rdzennych Niemców", ale później, przy przyznawaniu miejsc na płatnych praktykach i stażach, dwukrotnie więcej Niemców niż obcokrajowców takie miejsca otrzymuje.
Podobne nierówności jak na dłoni widać na rynku pracy. Z dobrej koniunktury w niemieckiej gospodarce obcokrajowcy korzystają mało albo wcale. Co prawda bezrobocie wśród nich nieco ostatnio się obniżyło, ale z poziomem 16,9% jest wciąż prawie dwukrotnie wyższe niż niemiecka średnia. Innymi słowy, bezrobocie znacznie szybciej spada wśród Niemców, niż wśród obcokrajowców tu żyjących. Podobnie zresztą ma się sytuacja w grupie imigrantów posiadających już niemieckie obywatelstwo.
To problem, który mocno nas zajmuje mówi Böhmer, komentując te wyniki. Problemem dodatkowym jest fakt, że połowa poszukujących pracy Niemców obcego pochodzenia (tu głownie tzw. niemieccy Turcy) nie ma żadnego potwierdzenia posiadanych umiejętności, ani wykształcenia potwierdzonego egzaminem szkolnym czy państwowym.
Te liczby pokazują swoistą ambiwalencję całego raportu o sytuacji obcokrajowców w Bundesrepublice. Obcokrajowcy z niemieckim obywatelstwem, jak i dopiero co przybyli imigranci, mocno pracują nad polepszeniem swojej sytuacji społecznej. Edukują się, starają zintegrować przynajmniej na polu zawodowym.
Wysyłają swoje dzieci do niemieckich przedszkoli, gimnazjów, w końcu na uniwersytety. Sami są coraz bardziej samodzielni, ale dbają też, by swoje dzieci najmocniej jak tylko można "wkomponować" w niemiecka rzeczywistość. Nie korzystają, w przypadku edukacji potomstwa z niemieckiej pomocy socjalnej, młodzi studenci finansują naukę na ogol z własnej pracy dorywczej, lub w opłaceniu edukacji pomaga bliższa i dalsza rodzina.
Ale mimo tych wysiłków przepaść między obcokrajowcami i Niemcami wcale się nie zmniejsza. Wciąż wiele dzieci z "imigrancką przeszłością" nie kończy żadnej ze szkół. Niestety w raporcie brakuje danych, na temat faktycznego powodu takiego stanu rzeczy. Być może - jak snuja przypuszczenia autorzy opracowania - młodzi ludzie są stygmatyzowani przez szkolne otoczenia, a nawet pracujących tam nauczycieli.
Raz po raz niemieckie media donoszą o nauczycielach wykpiwających akcent, wiedzę i pochodzenie swoich uczniów. Możliwe, że dochodzi tez do tzw. stygmatyzacji bezwiednej - kiedy to nauczyciele stawiają mniejsze wymagania uczniom nie-Niemcom, lub gorzej ich oceniają. Wiadomo bowiem, że w szkołach specjalnych odsetek obcokrajowców jest dwukrotnie wyższy niż niemiecka średnia szkolna. To statystyczny dowód, ze nauczyciele zamiast wspierać dzieci imigrantów, po prostu spory ich odsetekkierują do szkół specjalnych.
Ryzyko biedy wśród imigrantów jest dwukrotnie wyższe niż niemiecka średnia, ponad przeciętnie często obcokrajowcy wykonują w Niemczech prace najgorzej płatne, niechciane. Niemcy wywodzący się ze środowisk imigranckich nie są wystarczająco licznie reprezentowani w partiach i co za tym idzie we władzach lokalnych i federalnych. Dotyczy to zarówno władzy wykonawczej jak i ustawodawczej. Młodzi dobrze wykwalifikowani imigranci skarżą się na dyskryminacje w czasie poszukiwania pracy, a nawet mieszkania, z powodu swoich obcobrzmiących nazwisk czy z przyczyn religijnych.
Ta ostatnia sprawa boli nas najbardziej - opisuje w raporcie Böhmer. Z jednej strony chcemy i dążymy do stworzenia w Niemczech, tak zwanej "Willkommenskultur", kultury otwartości, bez stereotypów, o dużym potencjale wspólnotowości, z możliwością szybkiego wchłonięcia i pełnej akceptacji przybywających do Niemiec obcokrajowców.
Z drugiej jednak strony dobrze to wygląda tylko na papierze i częściowo w staraniach imigrantów. Na końcu tej drogi, szukając pracy czy mieszkania trafiają oni na jakiś szklany sufit. Konieczny byłby "społeczny przewrót" wobec imigrantów. Ludzie, którzy od trzech czy czterech pokoleń tu żyją i pracują, nie powinni czuć się jak obcokrajowcy. Przecież od lat należą do tego miejsca i są tu prawnie i socjalnie umocowani. Często tylko "umocowanie socjalne" szwankuje - podsumowuje federalna minister do spraw obcokrajowców.
Tomasz Sikora
Źródło: Niemcy-online.pl