Dyskryminacja dzieci imigrantów jest faktem

„Najnowszy raport OECD w tej sprawie nie pozostawia żadnych złudzeń. Aż 80 proc. dzieci z rodzin imigrantów umieszczanych jest w przeludnionych szkołach, razem z opóźnionymi w nauce. To znacznie powyżej światowej średniej, wyliczonej przez organizację, która wynosi 68 proc. Eksperci OECD twierdzą, że taka polityka z góry skazuje dzieci imigrantów na gorszy start w życiu. Według specjalistów rząd Wielkiej Brytanii niewiele robi, by wyrównać te różnice – wyjaśnia „The Guardian”.

 

– Sytuacja taka może wynikać z faktu, że na terenie UK jest rejonizacja, a imigranci zamieszkują biedniejsze dzielnice miast, a co się z tym wiąże w tych dzielnicach znajdują się gorsze i bardziej przeludnione szkoły. Oprócz szkół społecznych funkcjonują także instytucje prywatne – w których poziom nauczania jest wyższy i klasy mniej liczne, ale nas Polaków w większości nie stać, by posłać do takiej szkoły swoje dzieci – mówi Agnieszka Mazur, mama Patryka, uczęszczającego do katolickiej brytyjskiej szkoły podstawowej.

 

Szkoły tworzą precedensy…

 

Nie traktują wszystkich uczniów jednakowo. Są rodziny, którym wolno więcej – twierdzą rodzice. – To nieprawda, że każde dziecko ma takie same szanse. Dzieci nieanglojęzyczne już od pierwszego zderzenia ze szkołą mają trudniej, bo spotyka je bariera językowa – wyjaśnia Agnieszka Mazur.

 

– Mamy inne potrzeby – najpierw inwestujemy w dobra materialne, dom, samochód i zapominamy o tym, że dobra szkoła dla dziecka, to także inwestycja w jego przyszłość. Imigrant musiałby z tego wszystkiego zrezygnować i wtedy być może mógłby posłać dziecko do szkoły prywatnej, ale za to cała inna sfera życia jego rodziny, ległaby w gruzach, bo jesteśmy przybyszami z Polski, nie mamy na Wyspach wsparcia w postaci rodziny, spadku itp. i tutaj budujemy nasze życie od podstaw, i dlatego najpierw myślimy o domu, pracy itp. – mówiła Iwona Kuc. – Nasze polskie dzieci nie są traktowane w szkołach sprawiedliwie – wtrąca Katarzyna Skalik, koleżanka Agnieszki i Iwony – ale cóż możemy zrobić, nie jesteśmy przecież u siebie.

 

– Podam przykład. Dyrektor placówki, do której uczęszcza mój syn, zawsze robi problemy Polakom, jeżeli chcą zabrać dziecko ze szkoły w terminie, kiedy nie obejmuje tego half term. Tego problemu nie mają Anglicy. Oni wyjeżdżają na urlopy po sezonie, wtedy, kiedy jest taniej, zabierając z sobą swoje pociechy i nic się nie dzieje, kiedy ich dzieci wracają do szkoły kilka dni po half term. Taka sytuacja nie dotyczy Polaków. Mogę wymienić kilka przykładów, kiedy dyrektor szkoły nie chciał się zgodzić na wyjazd polskiego dziecka do Polski, np. na trzy dni przed zaczynającymi się feriami i powodem wyjazdu nie miały być przedłużone wakacje. Sytuacja była szczególna, bo dotyczyła Pierwszej Komunii Świętej dziecka, którą rodzice dziecka postanowili zorganizować w Polsce ze względu na fakt, że przecież to właśnie w Polsce mieszka wielopokoleniowa rodzina dziecka, której rodzice nie mogli z wielu powodów zaprosić na Wyspy. Dyrektor katolickiej szkoły nie potrafił, czy nie chciał zrozumieć tego faktu? – pytała Katarzyna Skalik, która wyjaśniła, że dyrektor szkoły uznał, że dziecko wraz z rodzicami, czyli najbliższą rodziną mieszka na Wyspach i że jego zdaniem tutaj dziecko powinno przyjąć sakrament.

 

– Kolejna sytuacja dotyczyła wyjazdu do kraju polskiego dziecka z powodu przeprowadzenia u niego cyklicznych testów alergicznych. Córka mojej siostry jest chora na astmę, a takich testów nie przeprowadza się w UK. Tutaj w ramach leczenia lekarze przepisują dwa inhalatory – brązowy i niebieski, a przecież choroba ma różne oblicza. Wyjazd do Polski miał mieć miejsce w lipcu, tydzień przed zakończeniem roku szkolnego, a rodzice dziecka chcieli załatwić sprawę w sposób uczciwy i formalny, niż np. zgłosić telefonicznie przeziębienie córki do szkoły i pod pretekstem konieczności zatrzymania jej w domu, pojechać do kraju. Również w tym przypadku rodzice spotkali się z odmową, mimo że prośbę z uzasadnieniem i dokumentem potwierdzającym datę wizyty w klinice w Polsce dołączyli do pisma dla dyrektora – powiedziała Iwona Kuc, która również potwierdza dyskryminację polskich dzieci w szkołach brytyjskich.

 

Słabo znają język?

 

– Moja córka trzy lata temu rozpoczęła naukę w Reception Class. Nie znała wówczas ani jednego słowa po angielsku. Wiem, że niektórzy polscy rodzice posyłają wcześniej swoje dzieci na rok do prywatnych przedszkoli angielskich tylko po to, aby dzieci nauczyły się języka, jednak nas nie było na to stać i wybraliśmy edukację dziecka na drodze, jaka jest dostępna wszystkim mieszkańcom Wysp. Uważaliśmy, że szkoła brytyjska zapewni wsparcie, ale bardzo się rozczarowaliśmy. Efekt był taki, że grupka polskich dzieci ze względu na brak znajomości języka już od pierwszych dni była zestresowana i niechętnie uczęszczała na zajęcia. Dzieci nie potrafiły zasygnalizować podstawowych potrzeb, jak wyjście do toalety. Nauczycielka doradziła, aby mówić do dzieci w domu w języku angielskim, co z kolei naszym zdaniem było pierwszym krokiem, do zrywania więzi z językiem ojczystym, którego przecież Karolina zaczynała się uczyć. Córka płakała, nie rozumiała tego, o czym mówi nauczycielka w szkole, była upominana, kiedy do swojej koleżanki również Polki zwraca się w ojczystym języku. Dzieci polskie były również przez długi czas pomijane w systemie nagradzania – nie otrzymywały naklejek za dobrze wykonaną pracę, bo nie rozumiały, co powinny były zrobić – żaliła się Iwona Domejko.

 

W szkole córki Iwony Domejko był zwyczaj zabierania do domu maskotki – jako nagrody. Polskie dzieci – zdaniem mamy Karoliny – otrzymały taką możliwość dopiero pod koniec roku szkolnego i to w dodatku po jednym razie, podczas, gdy „szkolny króliczek” odwiedzał angielskie domy o wiele częściej. – To budziło frustrację i niechęć do szkoły. W efekcie spowodowało, że pięcioletnia Karolina zaczęła się moczyć w nocy. Skorzystaliśmy z pomocy polskiego psychologa, ale niewiele rodzin na taką pomoc stać. Z pomocą przyszła też polska szkoła – powiedziała Iwona Domejko.

 

– Polskie dzieci nie otrzymują głównych ról w szkolnych przedstawieniach, a na boisku szkolnym słychać rozmowy wśród Brytyjczyków, jak to Polacy zaniżają poziom szkoły. To nieprawda! Nasze dzieci są zdolne, mówią dwoma językami, mają wykształconych rodziców, zdają egzaminy GCSE z języka polskiego w szkole brytyjskiej – jak to miało miejsce w przypadku mojego syna, który uczęszcza do szkoły średniej – i podwyższają tym samym poziom szkoły, ale są niestety emigrantami i to powoduje, że są w jakimś stopniu naznaczone. Rodzice polskich dzieci, które objęte są edukacją w brytyjskim systemie nauczania skarżą się na to, że ich dzieci nie są traktowane na równi w szkołach z Anglikami. Rzecz dotyczy sytemu karania i nagradzania, oceniania za zdobyte umiejętności i wiedzę, i zapewniam, że nie są to tylko puste słowa, ale takie sytuacje są na porządku dziennym – mówiła Agnieszka Mazur.

 

Przemoc nie jest rzadkością

 

Bójki, kłótnie, wyzwiska, narkotyki to zdaniem rodziców dzieci część życia szkoły średniej, choćby najlepszej, jak zapewniają. I chociaż dyrekcje szkół utrzymują, że usuwają ze szkół uczniów, którzy nie przestrzegają szkolnych regulaminów, to jednak zdaniem rodziców, różnie z respektowaniem regulaminu bywa. – Jeżeli dotyczy on Polaków, to reakcja jest natychmiastowa – złamali zasady szkoły, jeżeli uczniów innej narodowości lub rasy, tu w wymierzaniu sankcji szkoła jest ostrożniejsza – twierdzi Agnieszka Mazur.

 

– Mam otyłego syna. To duży problem dla całej naszej rodziny, ponieważ otyłość jest chorobą, która dotknęła także i nas. Łukasz w szkole jest obiektem drwin i wyzwisk, a powodem tego jest fakt, że jest po prostu „gruby”. Zdarzały się również sytuacje, że był popychany przez kolegów w przebieralni na basenie lub wyśmiewany w drodze ze szkoły. Doszło do tego, że zaczęliśmy go odbierać po zajęciach szkolnych. Czekaliśmy z mężem na zmianę w pobliżu szkoły i obserwowaliśmy, co się dzieje, kiedy uczniowie opuszczają budynek. Łukasz był wyśmiewany i nawet wówczas, kiedy podeszłam do syna, jego brytyjscy koledzy nie przestali mu ubliżać, nazywając go po prostu „polskim g…”. Zgłosiliśmy incydent dyrekcji szkoły. Czekamy na wyznaczone spotkanie, tymczasem przeżywając horror, bo przecież dzieje się krzywda naszemu dziecku, a termin rozmowy został wyznaczony dopiero za dwa tygodnie – opowiadała Iwona Kuc, która przyznaje, że waha się czy nie przyspieszyć rozwiązania problemu i nie zadzwonić w tej sprawie na darmową infolinię dotyczącą przemocy.

 

– Tylko czy nie zaszkodzę w ten sposób dziecku? Tego nie wiem, bo nie mam pewności jak właściwie działa ten system. Nie jestem przecież stąd i zdaję sobie sprawę z faktu, że na własne życzenie przyjechałam do UK z Polski. Jednak nie zgodzę się z tym, że powinnam przystawać na wszystko, co mnie tutaj spotyka, czy wzbudzać w sobie poczucie winy, tylko dlatego, że dokonałam właśnie takiego wyboru, jakim była emigracja na Wyspy. Jest nas Polaków tutaj tak dużo, że powinniśmy się nauczyć domagać swoich praw, bo przecież pracując i płacąc podatki od lat, z pewnością takie prawa mamy. Tego też powinniśmy uczyć swoje dzieci, aby nie czuły się gorsze tylko dlatego, że ich rodzice pochodzą z innego kraju – apelowała mama Łukasza.

 

Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Źródło: Dziennik Polski